Maciej ZALEWSKI, poseł" PC, były
prezes „Telegrafu" i były sekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta
opowiada Annie Bikont i Jerzemu Jachowiczowi („Gazeta Wyborcza”)
Gazeta Wyborcza 17.07.1992
Rzeczpospolita.: Prezydent Walesa powiedział niedawno: „Najbliżsi ludzie prezydenta gdy dostają
polecenia aby łapać aferzystów, pomagają aferzystom i
jeszcze ich ostrzegają".
Jakby Pan to skomentował?
Maciej Zalewski: Można wnioskować z pierwszej części zdania, że pan prezydent chciał wiedzieć,
co dzieje w świecie polskiego kąpitału Kierując Biurem Bezpieczeństwa Narodowego, starałem się tę wolę prezydencką
wypełniać. Co do drugiej części zdania, nie sądzę
żeby mnie dotyczyła.
RZ.: Ależ
dotyczy. Przecież prezydent odwoływał się do
publikacji w „Sztandarze Młodych" stwierdzającej,
że to dzięki Pana ostrzeżeniu prezesi Art-B
Andrzej Gąsiorowski i Bogusław Bagsik uciekli z kraju.
MZ: Nic
wierzę, by prezydent RP mógł opierać opinie o ludziach którzy razem z nim budowali obóz prezydencki i
jego urząd na pomówieniach pana Gąsiorowskiego.
Dlatego twierdzę, że nieznana mi jest logika wypowiedzi prezydenta.
ZAŁATWIĄ NAS OD STRONY CHŁOPÓW
RZ.: Prezydent
chciał dysponować wiedzą o polskim kapitale. Zatem inicjatywa spotkania
spotkania z przedstawicielami Art-B wyszła z Biura Bezpieczeństwa Narodowego?
MZ: Art-B zjawiła się w polu mojego widzenia, gdy już pracowałem w Kancelarii
Prezydenta (Lecha Wałęsy). Wyobraźmy
sobie, ze pojawia się wielka firma, która buduje sobie image firmy
prorolniczej, ratującej „Ursus". Mając na dodatek pełne zaplecze
ekonomiczne, staje się znaczącym elementem sceny politycznej. Firma chce
oddziaływać nawet na rezultat wyborów. Kluczem do rozumienia każdej firmy jest pytanie, skąd
wziął się pierwszy milion. W przypadku Art-B krążyło wiele wersji: czy to
pieniądze b. PZPR, czy zachodniego kapitału, czy może finansował ich obcy
wywiad? Czy trudno sobie wyobrazić, że jako urzędnik
odpowiadający za bezpieczeństwo państwa, próbuję dowiedzieć się czegoś na
własną rękę, kiedy nie udaje mi się uzyskać żadnych informacji.
RZ.: Czy
był to jedyny powód Pana zainteresowania Art-B?
MZ: Pierwszy pean na cześć Art-B ukazał się u Was w „Gazecie Wyborczej”. Zacząłem się obawiać, że (Art-B)
jest to grupa kapitałowa związana z Wami (tzn.
z Unią Demokratyczną) i że ona
będzie jedną z Waszych lokomotyw. Że to Wasza firma. Rany Boskie, kupią „Ursusa”,
sprzedadzą chłopom ciągniki i Unia zdobędzie 25 proc. głosów więcej. Poleciałem
do Leszka Kaczyńskiego: - „Leć do prezydenta (Lecha Wałęsy), bo jeszcze zaraz
zaczną nas załatwiać od strony chłopów". Taka sprawa mogła zaburzyć równowagę polityczną kraju.
UOP WIEDZIAŁ, NIE POWIEDZIAŁ, A TO BYŁO TAK…
RZ.: A
dlaczego nie mógł Pan uzyskać informacji o Art-B?
MZ: Bo żaden z urzędników
zajmujących się bezpieczeństwem państwa nie był w stanie mi ich udzielić.
RZ.: Zwracał się
Pan do UOPu? Z kim się Pan kontaktował?
MZ: Z szefem UOPu Andrzejem
Milczanowskim I z oficerem śledczym który zajmował się sprawami gospodarczymi.
Po dwóch tygodniach moich rozmów z przedstawicielami Art-B dotarła do mnie
pierwsza informacja z UOPu o tej firmie, sugerująca niejasne powiązania Art-B.
Uznałem więc, sam nie muszę już zbierać informacji. Z dnia na dzień uciąłem
jakiekolwiek kontakty z prezesami Art-B.
RZ.: Czyli UOP
zasugerował, że Pan nie powinien się tą firmą interesować?
MZ: Można to tak powiedzieć.
RZ.: Pan zajmował
się w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego pionem MSW (Ministerstwo Spraw Wewnętrznych)?
MZ: Można to tak z grubsza
nazwać.
RZ.: Czy była
ustalona procedura wpływu informacji z MSW do BBN?
MZ: Docierały dokumenty poufne,
tajne, specjalnego znaczenia.
RZ.: Czy UOP
zwykł Informować Biuro Bezpieczeństwa Narodowego o swoich tajnych zamierzeniach,
np. o szykujących się aresztowaniach?
MZ: Nie. Nie dostawaliśmy ani nie
mieliśmy nawet wglądu do informacji o prowadzonych działaniach operacyjnych.
RZ.: 31 lipca
przekazuje Pan Bagsikowi informację o zamknięciu granicy w ciągu 12 godzin. Termin
upływa o 4.00 rano. 1 sierpnia o 2.00 w nocy Bagsik i Gąsiorowski przekraczają
granicę. Taka jest ich wersja. Czyste pomówienie?
MZ: Tak. I dlatego występuję z
pozwem do sądu o ochronę dóbr osobistych.
RZ.: Czy ma Pan
jakąś hipotez, kto mógł uprzedzić prezesów Art-B o szykujących się
aresztowaniach? To, że zostali uprzedzeni, nie ulega wątpliwości.
MZ: Mogę powiedzieć tylko jedno.
Kiedy rozpoczynałem rozmowy z UOPem na temat Art-B, nie uzyskałem informacji,
które powinienem był uzyskać jako urzędnik prezydenta.
HARMONOGRAM URZĘDNIKA, CZY POWIEŚĆ KRYMINALNA
RZ.: Początek Waszej
znajomości, w relacji Gąsiorowskiego brzmi jak iz dobrej powiści kryminalnej.
16 czerwca 1991 r. godz. 14.00 telefon od wysokiegourzędnika prezydenta Lecha
Wałęsy – Macieja Zalewskiego. Wiceprezesowi pot spływa po
piersi z przerażenia, co jest grane. Spotkanie 18 czerwca w Biurze Bezpieczeństwa
Narodowego okazuje się bardzo owocne. Następują kolejne - w siedzibach Art-B
na Wspólnej, w pałacyku w Pęcicach, w restauracjach.
MZ: Moje kontakty z panami
Gąsiorowskim i Bagsikiem miały miejsce między 11 a 25 czerwca 1991 r.
Zaprosiłem ich
do BBN trzykrotnie, dwa, a może trzy razy byłem w Pęcicach. dwukrotnie w ich
biurze na Wspólnej, chyba ze dwa razy
jadłem z nimi obiad.
RZ.: Jeśli te spotkania
miały miejsce w ramach Pana obowiązków, czy przygotował Pan z nich jakieś
notatki służbowe?
MZ: Wiele rozmów miało charakter
wstępny, a poza tym Biuro dopiero zaczynało funkcjonować, nie było jeszcze
przyjętych procedur. Przebieg tych spotkań referowałem
nie tylko mojemu bezpośredniemu szefowi – ministrowi d.s. bezpieczeństwa –
Lechowi Kaczyńskiemu, ale też informowałem o nich szefa UOPu. Patrząc zresztą
na sprawę w kategoriach czysto zawodowych, chciałbym zauważyć, że to ja
potrafiłem pierwszy wyjaśnić UOP, na czym polegał “oscylator”. W największym uproszczeniu
zysk powstawał dzięki częstemu i błyskawicznemu przerzucaniu tych samych
pieniędzy z banku do banku. Dawało to wielokrotne oprocentowanie tych samych
kwot jednocześnie w kilku bankach. Narysowałem im to jak pa tablicy i widziałem
ich wytrzeszczone oczy. Oni w ogóle nie wiedzieli, o czym mówię, a przecież to oni mogli korzstać z rożnych źródeł,
podczas gdy BBN nie ma uprawnień do prowadzenia działań
operacyjno-rozpoznawczych.
PENETROWANIE KAPITAŁU NA JEDNYM PRZYKŁADZIE
RZ.: Czy w ramach Pana
obowiązków rozeznawania polskiego kapitału spotkał się Pan w tym czasie z
jakimiś innymi firmami?
MZ: Cóż, żebym się
zajmował inną firmą, głośna a nieznaną, to nie. Art-B traktowałem jako precedens,
na przykładzie którego można zobaczyć, jak państwo może się bronić, a kiedy jest
bezradne.
RZ.: Ale czy w ogóle poza
Art-B spotykał się Pan z innymi przedstawicielami polskiego kapitału?
MZ: Tak, w ramach
różnych oficjalnych spotkań. Poza tym chcąc zdobyć informacje na temat działań
importerskich Art-B - chodziło o import taniej elektroniki z Dalekiego Wschodu
- zaprosiłem do Biura kilku biznesmenów, którzy należeli do lobby przeciwnemu
takiemu importowi, np. Zbigniew Niemczycki.
RZ.: To co Pan mówi, nie
brzmi przekonująco. Zajmował się Pan światem biznesu, ale tylko Art-B i tym, co
się wokół niego kręciło?
MZ: Nie interesował
mnie katalog działań polskich firm, ale ten osobliwy przypadek. Firma, która
nagle staje się głośna, przedstawiana w prasie jako złote dziecko polskiego
kapitalizmu. Niekonwencjonalna, miała przełamać inercję polskiego systemu
bankowego. Art-B rozbudzała namiętności, samu się narzucała, żeby się nią interesować. Rozmawiając ze mną prezesi Ąrt-B proponowali sfinansowanie
inwestycji rzędu 2 czy nawet 3 mld dolarów.
W KATEGORIACH STRATEGII PAŃSTWA
RZ.: Minister budownictwa
Adam Glaplńskl, dzłaącz PC (Porozumienie centrum) spotkał się z prezesami Art-B
w sprawach
mieszkaniowych. Ale dlaczego Pan miał być przy tym obecny? Sugeruje to, że
jednak mówiono o interesach PC.
MZ: To spotkanie miało miejsce
20 czerwca o godzinie 19.00. Chciałem zdobyć jak największą wiedzę o tej
firmie. Interesowało mnie, czy rzeczywiście możliwy jest taki transfer
pieniędzy do Polski, jaki obiecywali. Dlatego, gdy rzucili pomysł o mieszkaniach
zorganizowałem to spotkanie i chciałem przy nim być. Miałem nadzieję, że
Glapiński rozezna, co są warte ich obietnice.
RZ.: To spotkanie odbyło
się w lokalu Art-B. Zwykle firmy przychodzą do ministra. Ciekawe, czy jest
jakaś notatka oficjalna z tego spotkania?
MZ: To są zarzuty formalne, az
się wywodzą pomówienia.
Gąsiorowski
twierdzi, że pod koniec lipca ubiegłego roku został zaproszony razem z
Bagsikiem na spotkanie do Klubu Kapitału Polskiego w celu omówienia pomocy dla
PC. Byli tam obecni m.i. minister Glapiński i Jarosław Kaczyński.
Klub
zapraszał różneosoby. Było też spotkanie na które była zaproszona Unia
Demokratyczna i gościem był Tadeusz Mazowiecki. Nie twórzmy fikcji, że tylko
jedna partia spotykała się z biznesem, aby otrzymać od niego pomoc finansową.
Czy
Gąsiorowski i Bagsik proponowali PC pieniądze? Gąsiorowski twierdzi, że to z
Panem omawiał plany transferu pieniędzy opierając się na strukturach PC I
ułatwienie politykom PC kontaktów w bankach na świecie.
Mówiłem
z nimi jako przedstawiciel urzędu, który rozważa ich propozycje w kategoriach
strategii państwa.
PRZYPADKOWE SPOTKANIE
RZ.: Prezes
„Telegrafu" Marcin Oblicki mówił, że „Telegraf” znał przed wybuchem afery
Art-B zasady oscylatora, ale z tej wiedzy nie skorzystał. Skąd Oblicki to
wiedział?
MZ: Nie wiem skąd. Potem wszyscy
w świecie biznesu mówili, ze to znają, że to taki prosty trik.
RZ.: Gąsiorowski jednak
twierdzi, że to przez Pana poznał Oblickiego
MZ: To mogło się stać przypadkiem,
u mnie w BBN. Trzeba pamiętać, że byłem urzędnikiem państwowym, który przyszedł
z „Telegrafu". Stąd wizyty w BBN mojego przyjaciela Marcina Oblickiego. W
czasie jednej z nich Oblickl natknął się na szefów Art-B.
RZ.: Na korytarzu?
MZ: Może w sekretariacie.
RZ.: Nie ma chyba przypadkowych
spotkań w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego.
MZ: Gdybym chciał spiskować,
zadbałbym chyba o bardziej dyskretna formy kontaktu?
RZ.: Twierdzenia Bagsika i
Gąsiorowskiego mogą wydać się wiarygodne,. Jeżeli przyjmie się najprostsze
rozumowanie: Zalewski odszedł z „Telegrafu", który związany zest z jego
partią. A ona akurat potrzebuje funduszy na kampanię wyborczą. I oto są ludzie,
którzy dysponują dużym kapitałem i mogą
legalnie wspomóc coś, co jest bliskie niczym koszula ciału. Bo przocież Pana
odejście z „Telegrafu" było spowodowane awansem politycznym.
MZ: Ale to jest domniemanie.
RZ.: Tak, zgoda. A Pan każe
czytelnikowi domniemywać, ze spotkanie Oblickiego z prezesami Art-B było
przypadkowe. No i która z wersji jest bardziej przekonująca?
MZ: O tym rozstrzygnie sąd.
_____________________________________